“Całe życie słuchałam rad innych i jak na tym wyszłam? Mam 40 lat, ciało, którego nie lubię i zmarnowane 20 lat życia! Wiele poświęciłam swojej rodzinie. Choć to okrutne, śmiało mogę powiedzieć, że dla nich poświęciłam siebie. Zrezygnowałam z ambicji, pasji i własnego rozwoju. Teraz zostałam na lodzie i jeszcze wszyscy twierdzą, że sama jestem sobie winna!”
Mąż uwiódł mnie swoim charakterem
Nigdy nie narzekałam na powodzenie u mężczyzn. Byłam rozrywkową nastolatką i śmiało mogę powiedzieć, że nie mogłam się opędzić od chłopaków. To mnie trochę rozpuściło. Stałam się wybredna i czekałam na księcia z bajki.
W liceum i na studiach mocno się wyszalałam. Jedno czego nauczyły mnie miłostki i romanse to tego, że nie chcę spędzić życia z byle kim. Wysoko zawiesiłam poprzeczkę. Marka poznałam na ostatnim roku na jakiejś imprezie w klubie. Był przesympatyczny i mega przystojny. Po kilku chwilach rozmowy miał mnie! Nigdy nie spotkałam tak szarmanckiego mężczyzny. Przy nim od razu poczułam się jak księżniczka. W ogóle nie przeszkadzało mi, że jest o dwa lata młodszy.
Gdy ja zaczynałam pracę w korpo, on ciężko pracował na tytuł magistra prawa. Wtedy mocno się uspokoiłam, nie imprezowałam tak jak wcześniej. Praca, randki… Nie miałam już czasu, głowy i potrzeby do hulanek. Początkowo tylko ja zarabiałam. Miałam dobrą pracę i stać mnie było na to, żeby nas w tamtym czasie utrzymywać. Trochę to trwało. Marek na studiach miał tylko stypendium, a na aplikacji zarabiał grosze.
Ustaliliśmy, że inwestujemy w jego karierę i rozwój i nie ma sensu, żeby łapał się jakiś dodatkowych prac. Po skromnym ślubie wzięliśmy mieszkanie na kredyt, a mąż z każdym rokiem coraz lepiej zarabiał.
Mąż zostawił mnie dla młodszej
Jak już trochę się dorobiliśmy, przyszedł czas na dzieci. Ja miałam już po dziurki w nosie pracy w korporacji, ale wiedziałam, że to nie jest dobry moment na zmiany. Etat dawał mi stabilizację i pozwolił ze spokojną głową oddać się macierzyństwu.
Obie moje ciąże były bardzo trudne. Praktycznie cały czas musiałam się oszczędzać, a pod koniec tylko leżeć. Nie ukrywam, że odbiło się to zarówno na mojej psychice, jak i ciele. Z pięknej dawnej Dagmary nie wiele zostało.
Początkowo planowałam urodzić, odchować i wracać na rynek pracy. Niestety mój drugi syn był bardzo wymagającym i chorowitym dzieckiem i wspólnie z mężem zdecydowaliśmy, że zostanę w domu. Wtedy już Marek był wziętym prawnikiem mocno wyspecjalizowanym w dochodowej części prawa.
Ciągłe rehabilitacje syna, wychowywanie dzieci, zajmowanie się domem i ogarnianie spraw męża sprawiły, że utknęłam w dresie w domu. Do kilogramów po ciąży doszły kolejne, a ja, choć siedziałam w domu, straciłam zapał i siłę do czegokolwiek. Powoli stawałam się tłem do życia mojej rodziny.
Tydzień temu mąż oświadczył z wielkim współczuciem, że odchodzi. Znalazł kogoś, w kim dostrzegł płomień, który we mnie ugasł. Czemu on nie widzi, że samo nic nie zgasło. To on przez ostatnie lata gasił we mnie wszystko, co kiedyś tak kochał.
Dziś matka wykrzyczała mi w oczy, że się mu nie dziwi. Stanęła po jego stronie, zarzucając mi, że jestem gruba i zaniedbana i wcale się nie dziwi, że człowiek na Marka poziomie oczekuje czegoś więcej…