“Poszłam dziś odwiedzić mamę, sama nie wiem czemu. Nic od niej nie chcę, ale w końcu to matka… Miałam chyba nadzieję, że mnie pocieszy, wysłucha. Pół roku temu wyszłam z piekła. Moje małżeństwo było prawdziwym koszmarem, ale tkwiłam w nim tak długo ze względu na nastoletnią córkę mojego exmęża… Byłam dla niej jedynym ratunkiem, ale nie dałam rady… W końcu uciekłam z naszym wspólnym dzieckiem i nie stać mnie na nic, a moja matka nie może tego przeżyć. Gdy stanęłam w jej drzwiach z 3-letnim wnukiem… Jak mogła tak nas potraktować!”
Uciekłam z synem z toksycznego małżeństwa. Zostawiłam tam córkę mojego eksmęża…
Ostatnie lata mojego życia to był prawdziwy koszmar, który zgotował mi mój mąż… Nie chcę wracać do tego nawet pamięcią. Dość powiedzieć, że nie był to normalny dom.
Mamy razem syna, Michaś skończył w tym roku trzy lata. To bystry chłopczyk, który coraz więcej rozumie i zaczął zadawać coraz więcej pytań.
Mieszkała z nami także nastoletnia córka mojego męża – owoc jego pierwszego małżeństwa. Kasia ma tylko 14 lat. Zastępowałam jej matkę i byłam jedyną osobą, z którą mogła normalnie porozmawiać, przytulić się…
Jest mi jej tak strasznie, strasznie szkoda… Tyle razy mówiłam sobie, że wytrzymam to wszystko dla niej, a gdy będzie już pełnoletnia, wyprowadzimy się wszyscy troje, a jego zostawimy.
Teraz to nierealne, on nigdy się na to nie zgodzi, żeby zrzec się opieki…
A ja nie dałam rady. Po kolejnym pouczającym wieczorze obudziłam się rano i gdy Kasia była w szkole, a on w pracy, uciekłam z synem i z jedną walizką…
Ledwo wiążę koniec z końcem. Szukając pracy, zaszłam w odwiedziny do mamy…
Teraz jest nam ciężko, ledwo wiążę koniec z końcem. Nie wystarcza nam pieniędzy na jedzenie. Musiałam zrezygnować z terapii, z leczenia zębów u dentysty, żeby jakoś to wszystko spiąć. Obiadów nawet nie jemy, jesteśmy ciągle na kanapkach, a na spacerze nie mogę kupić mojemu synowi nawet gałki lodów…
Szukam lepszej pracy za godne pieniądze, ale zdaję sobie sprawę, że to chwilę potrwa. Zresztą, pracodawcy nie są zachwyceni, gdy na rozmowę przychodzę z dzieckiem. A do przedszkola Michaś pójdzie dopiero za miesiąc.
Dziś mieliśmy rozmowę o pracę niedaleko domu mojej matki… Sama nie wiem czemu, zapukałam do jej drzwi. Nie miałyśmy jakichś fantastycznych relacji i nic od niej nie chcę, ale to w końcu moja matka…
Pomyślałam, że ucieszy się, gdy zobaczy Michasia. Miałam nadzieję, że po prostu ze mną porozmawia, wysłucha, choć trochę pocieszy…
Moja matka nie pogodziła się z moim rozwodem. Jak można tak potraktować rodzoną córkę i dziecko!
I wszystko było okej, póki nie zaczęłyśmy rozmawiać o byłym mężu. Moja mama wciąż nie może przeżyć, że zostawiłam dobrze zarabiającego faceta z własnym domem, by teraz tułać się z dzieckiem byle gdzie.
Gdy powiedziałam, że mój były jest taki kochany, że w ogóle nie interesuje się swoim synem, a dopiero co zasądzonych z alimentów nie widziałam jeszcze ani grosza, bo on ma to w głębokim poważaniu, za co będziemy żyć, moja matka stwierdziła:
A to ty myślisz, że ja ci dam? Radź sobie teraz sama, skoro ci tak źle było.
Nie dociera do niej, przez jaki koszmar przeszłam ja i jej wnuk, bo liczy się tylko to, że jej zdaniem mieliśmy wikt i opierunek. A my uciekliśmy z prawdziwego piekła na ziemi.
Poczęstowała nas mądrościami i wyszła do kuchni. Zapachniało obiadem… Gdy wróciła ze szklanką wody, grzecznie zapytałam, czy mogłaby nałożyć trochę obiadu Michasiowi, bo pewnie już zgłodniał…
Ale ona odpowiedziała, że dla niego nie wystarczy!
Jak można być takim człowiekiem? Przecież to jego babcia, moja rodzona matka… Michaś to jeszcze dziecko… Jak ona mogła tak nas potraktować!
Teraz jeszcze dobitniej czuję, że zostałam z tym wszystkim sama… Jak mam uratować Kasię, skoro nawet siebie i syna nie jestem w stanie utrzymać…? Gdzie szukać pomocy?