„Wypoczynkowy wyjazd z teściami chodził mojemu mężowi po głowie już od kilku lat. Wspominał, zagadywał zapewniając, że jego rodzice absolutnie nie będą sprawiać żadnych problemów, lecz mi skutecznie udawało się z tego wykręcać zarówno w okresie wakacji, jak i ferii zimowych. Niestety w końcu musiałam się na to zgodzić”.
Poirytowana żona: „Ferie z teściami? Nigdy więcej!”
O wakacyjnych wyjazdach w gronie znajomych czy najbliższej rodziny żartowaliśmy z Piotrkiem już kilka lat przed naszym ślubem. Podobało mi się to, że mieliśmy na ten temat takie samo zdanie, iż takie wypady niosą za sobą ryzyko nie tylko zmęczenia materiału, ale i również zniszczenia relacji ze współtowarzyszami podróży. Z czasem jednak już jako mój mąż, Piotrek niejednokrotnie wspominał, że jego rodzice bardzo chcieliby gdzieś z nami pojechać. W pewnym momencie uległam, bo brakowało mi już sensownych wymówek. Padło na ostatni tydzień stycznia…
Ferie z teściami? Nigdy więcej! To był największy błąd w moim życiu i nie mogę sobie tego darować, że zmarnowałam siedem dni urlopu, podczas którego wcale nie odpoczęłam. Miało być miło, ale miło nie było, a i spory niesmak pozostał. Znam tych ludzi przeszło dziesięć lat, ale nie sądziłam, że mogą być tak irytujący. Dotychczas o teściowej nie mogłam powiedzieć ani jednego złego słowa, ale po tym wyjeździe zapracowała sobie na bardzo obszerną listę mało pozytywnych określeń.
Teściowie chcieli zostać kierownikami wycieczki
Po powrocie aż musiałam sobie sprawdzić w Internecie, jak rozpoznać toksyczną teściową i moja diagnoza wykazała wynik pozytywny. Mama Piotrka jest przewrażliwiona i nadopiekuńcza do granic możliwości, co kończy się nieustanną chęcią kontrolowania wszystkich w każdej możliwej sytuacji.
Pojechaliśmy na narty, ale nie mieliśmy w planach zrywać się z łóżek o 7 rano każdego dnia, czego teściowa nie mogła zrozumieć i już kilkanaście minut przed ósmą fundowała nam wszystkim pobudkę na śniadanie, które szykowała od godziny. I nie ma dla niej znaczenia, że z rana nie mam dużego apetytu i pierwszym obfitym posiłkiem jest dla mnie obiad. Śniadanie zjeść trzeba – bo zemdlejesz, bo będzie ci słabo, bo po co wydawać kasę w restauracji.
Miarka się przebrała, gdy zarzucała mi, że nie wzięłam dzieciom ciepłych ubrań. Nie mogła zrozumieć, że kurtka narciarska nie musi być wypchana pierzem jak pierzyna u babci Gieni na początku lat dziewięćdziesiątych. Teść też pokazał swoje prawdziwe oblicze, wyliczając nam, że za dużo wydajemy i lepiej kanapki zabierać ze sobą na stok, bo czasy są ciężkie. Ona i on siebie warci na sto procent. Całe szczęście mój mąż też to widział i mama nadzieję, że tan wyjazd był pierwszym i ostatnim.