“Można powiedzieć, że poświęciłam się rodzinie. Najpierw dzieci, praca, dom. To były inne czasy. Nie miałam w ogóle wolnego. Potem przeszłam na emeryturę wcześniej, żeby zająć się wnukami. Teraz to ja potrzebuje pomocy, ale widzę, że rodzina wstydzi się mojej choroby. Tak mi odpłacili za lata poświęceń.
Poświęciłam życie rodzinie, a oni tak mi się odpłacają
Całe moje życie toczyło się wokół dzieci i wnuków. Z mężem doczekaliśmy się dwóch synów i córki. To były inne czasy, nie było tyle możliwości, jakoś trzeba było sobie radzić. Oboje mieliśmy rodziny w innych miastach. Oprócz wakacji i ferii nie mieliśmy pomocy przy dzieciakach. Mąż pracował całe dnie, ja też nie zrezygnowałam z pracy.
Bywało naprawdę ciężko. Wstawałam o 5, żeby wszystko ogarnąć. Nie mieliśmy samochodu. Odprowadzenie dzieci do przedszkola czy szkoły i dojazd do pracy autobusem — takie były realia. Najgorzej jak chorowali. Chodziliśmy z mężem na różne zmiany, żeby jakoś to ogarnąć.
Pasje, czas dla siebie? Nawet nie wiedziałam, że tak można. Dzieci nie miały korepetycji. Siedzieliśmy z nimi nad lekcjami. Kiedyś po prostu było inaczej. Dopiero we wakacje czy ferie wysyłaliśmy ich do dziadków. Wtedy zazwyczaj trzeba było zrobić drobny remont czy porządne sprzątanie.
Jak dzieci wyszły z domu, to niby miałam więcej czasu, ale w sumie poświęciłam go na dodatkową pracę. Trójka dzieci na studiach kosztuje. Potem wesela i jakaś pomoc na dobry start.
Jak pojawiły się wnuki, bardzo się cieszyłam i z radością przeszłam na wcześniejszą emeryturę, żeby nie musiały chodzić do żłobka. Tak minęło mi kolejne kilka lat.
Gdy się rozchorowałam dzieci i wnuki zaczęły się mnie wstydzić
Wszystko zaczęło się po śmierci męża. Na początku nie było źle. Zauważyłam, że lekko drżą mi dłonie. Zganiałam wszystko na stres. Bardzo przeżyłam odejścia Mariana. Byliśmy małżeństwem ponad 40 lat.
Nic nikomu nie mówiłam. Dzieci nawet nie zauważyły. W końcu na jakiejś rutynowej wizycie lekarz zauważył i skierował mnie na dodatkowe badania. Diagnoza mnie zdruzgotała. Parkinson zmienił mi życie.
Dzieci bardzo się przejęły, jeździły ze mną od lekarza do lekarza. Z czasem pogodziłam się z diagnozą. Niestety choroba postępuje bardzo szybko. Drżenie zamieniło się w kompletnie niekontrolowane ruchy. Ciężko mi funkcjonować samej. Córka wpada co dwa dni, chłopcy zdecydowanie rzadziej. Mam wrażenie, że wnuki się mnie boją.
Ostatnio zrozumiałam, że zostałam z problemem sama. Jasiek, mój najmłodszy wnuk powiedział mi, że mama nie pozwoliła mu zaprosić mnie na urodziny. Mają być znajomi, a ja ich zdaniem nie nadaję się, żeby siedzieć jak człowiek przy stole. Pękło mi serce…
Całe życie im poświęciłam, a oni się teraz wstydzą!”