Jeszcze tydzień temu przeżywali radosne chwile. Byli razem, bawili się na weselu. Niestety, droga powrotna do domu stała się dla rodziny ostatnią podróżą. Teraz doczesne szczątki dziadka, rodziców i ich 20-letniego syna zostały zamknięte w urnach. Pogrzeb ofiar makabrycznego wypadku we wsi Boksycka (woj. świętokrzyskie) był najsmutniejszą uroczystością w historii parafii. — Takiej tragedii jeszcze u nas nie było — przyznał ksiądz.
Smutek, żal i rozpacz. Rozmiar i potworność drogowego horroru porusza całą Polskę. To przecież mogło spotkać każdego z nas. Spotkało rodzinę R. Pijany kierowca odebrał im wszystko. 37-latek w mercedesie staranował na wiadukcie fiata punto, którym jechało sześć osób.
Fiatem kierował pan Zenon (†73 l.). Nie był na weselu. O 4 rano pojechał tylko po swoich bliskich, aby przywieźć ich z zabawy. Senior zabrał do auta syna Pawła (†44 l.), synową Agnieszkę (†38 l.), dwóch wnuków Ernesta (15 l.) i Adriana (†20 l.), a także dziewczynę najstarszego z nich — Kasię (†18 l.). Młoda kobieta miała jechać z ciocią, ale w zamieszaniu w końcu wsiadała do punto. Z tego auta przeżył wypadek tylko Ernest.
Ławka z czterema urnami
Kasię pożegnano w piątek. W sobotę w Szewnej odbył się pogrzeb rodziny. Zabytkowy kościół parafialny do ostatniego miejsca był wypełniony żałobnikami. Przed ołtarzem ustawiono ławkę, a na niej cztery urny wraz ze zdjęciami zmarłych. Bliscy, sąsiedzi, przyjaciele wpatrywali się w te obrazki, starając się przypomnieć ostatnie chwile, kiedy rodzina była wśród nich. A przecież to było tak niedawno.