Mam na imię Halina, mam 65 lat. Mój mąż i ja od 40 lat mieszkamy razem w małym miasteczku. Wiele rzeczy widzieliśmy w życiu i różnych ludzi los stawiał nam na drodze, ale to, co zobaczyliśmy ostatnio, było wręcz jakieś nieludzkie. Opowiem wam historię naszej sąsiadki Kasi.
Jakiś czas temu do naszego domu, do mieszkania na trzecim piętrze, wprowadziła się młoda rodzina: 30-letnia kobieta, 35-letni mężczyzna i dwoje dzieci w wieku około 3 i 5 lat. Mężczyzny w ciągu dnia prawie nigdy nie widywaliśmy, ale często spotykaliśmy Kasię. To bardzo sympatyczna, miła i kontaktowa dziewczyna. Od razu polubili ją wszyscy mieszkańcy.
Wszyscy mówili o niej same dobre rzeczy. A jak kochała swoje dzieci – ciągle wymyślała dla nich różne gry i piekła pyszne ciasta. Dobra z niej osoba. Zawsze się zatrzyma, przywita, zapyta, jak się czuję. Czuje się od niej takie ludzkie ciepło i życzliwość. Ale, jak się później dowiedzieliśmy, nie była szczęśliwa w swoim małżeństwie.
Nigdy nikomu się nie skarżyła, ale moje koleżanki, które też mieszkają w naszym bloku, wiele razy widziały, że Kasia czasem wychodzi z domu zapłakana i że ma na twarzy siniaki, tylko ładnie maskuje je pudrem. Nie wierzyłam w te historie, dopóki nie wydarzyła się jedna sytuacja.
Był ciemny zimowy wieczór. Mężowi podniosło się ciśnienie, wziął ostatnią tabletkę, jaką miał, więc postanowiłam iść do apteki i wykupić receptę, żeby na wszelki wypadek miał lekarstwo. Więc koło ósmej wieczorem musiałam biec do apteki. Kiedy wyszłam z bloku, zobaczyłam, że nasza Kasia siedzi na zaśnieżonej ławce i płacze. Była w szlafroku i kapciach na takim mrozie.
Podbiegłam i zaczęłam ją uspokajać. Kobieta powiedziała, że mąż ją pobił i wyrzucił z domu. A najgorsze jest to, że dzieci zostały w mieszkaniu ze swoim pijanym ojcem. Okropna sytuacja.
Udało mi się namówić Kasię, żeby poszła do nas i obiecałam jej pomóc. Poszłyśmy więc do mnie, napiłyśmy się herbaty, trochę się uspokoiłyśmy i pomyślałyśmy, że ja pójdę i spróbuję porozmawiać z jej mężem. Chciałyśmy zabrać stamtąd dzieci.
O dziwo, drzwi do ich mieszkania nie były zamknięte. Kiedy tam weszłam, zobaczyłam, że jej mąż śpi na podłodze, a dzieci spokojnie siedzą i oglądają bajkę. Ucieszyły się na mój widok, bo już wiele razy wcześniej ze sobą rozmawialiśmy, a nawet byliśmy zaprzyjaźnieni. Po cichu, tak jakby wszystko rozumiały, dzieci ubrały się i wyszliśmy z mieszkania.
Kasia i jej dzieci mieszkali z nami prawie przez tydzień. Wiedzieliśmy, że nie mogą zostać u nas na zawsze, bo mąż i tak nie da jej spokoju. Kobieta musiała gdzieś wyjechać, wszystko przemyśleć i nabrać sił.
Zadzwoniłam więc do mojej siostry, która mieszka w Opolu, i opowiedziałam jej o całej sytuacji. Chętnie przyjęła Kasię z dziećmi, ponieważ od pięciu lat mieszkała sama i bardzo brakowało jej towarzystwa.
Najpierw mąż jej szukał, a kiedy zadzwoniła do niego, żeby powiedzieć, że z dziećmi wszystko w porządku i że nie chce z nim dłużej mieszkać, zagroził, że ją zabije. Ale na pogróżkach się skończyło. Jednak Kasi udało się z nim rozwieść dopiero kilka lat później, kiedy ochłonął i znalazł sobie inną kobietę.
Za to teraz Kasia jest szczęśliwa. Moja siostra traktuje ją jak własną córkę, bo nie ma swoich dzieci. A ja i mój mąż cieszymy się, że mogliśmy pomóc takiemu dobremu człowiekowi.