Elżbieta stała chwilę w przedpokoju, z winem w jednej ręce i torebką w drugiej. W głowie miała pustkę. Dłonie jej drżały. Słyszała chichot kobiety — wysoki, irytujący. Potem szept Dawida. Ich szeptanie. W jej sypialni. W ich łóżku.
Weszła po cichu do kuchni. Postawiła wino na blacie. Usiadła przy stole. Oddychała płytko. Wpatrywała się w kafelki. Nie płakała. Jeszcze nie. W głowie miała jedno pytanie: Dlaczego?
Zawsze była dla niego lojalna. Wspierała, kiedy był bez pracy. Odrzucała propozycje awansu, by mieć czas dla syna. Zawsze gotowa do rozmowy, do kompromisu. A on? Sprowadził inną kobietę do ich mieszkania, do ich życia. Bezwstydnie. Bez strachu, że ona może wrócić wcześniej.
Nagle usłyszała śmiech. Głośniejszy niż wcześniej. I coś w niej pękło.
Wstała. Cicho przeszła przez przedpokój. Pchnęła drzwi do sypialni.
Zofia leżała na łóżku w jej jedwabnym szlafroku. Dawid siedział obok, w koszulce i bokserkach. Oboje zesztywnieli, jakby ktoś polał ich lodowatą wodą.
— Co tu się dzieje? — zapytała Elżbieta spokojnie. Aż za spokojnie.
Dawid otworzył usta, ale nie wydobył z nich żaden dźwięk. Zofia spojrzała na Elżbietę z mieszaniną strachu i pogardy.
— Myślałem, że wracasz jutro… — wydukał w końcu Dawid.
— A więc to wszystko przez mój grafik? — Elżbieta weszła głębiej do pokoju. — Przez trzy dni samotności?
Cisza. Żadne z nich nie miało odwagi mówić.
— Ile to trwa? — zapytała, patrząc Dawidowi w oczy.
Zofia spuściła wzrok. Dawid przełknął ślinę.
— Pół roku… może trochę dłużej.
Elżbieta poczuła, jak wszystko w niej zamarza. Chciała krzyczeć, rzucać przedmiotami, może nawet uderzyć go. Ale zamiast tego… usiadła na brzegu łóżka.
— Wiesz, Dawid… myślałam, że jesteś tchórzem. Ale teraz widzę, że jesteś po prostu nikim. Kłamcą. Egoistą. I zdrajcą. — odwróciła się w stronę Zofii. — A ty? Zadowolona z siebie? Dobrze ci w cudzym szlafroku?
Zofia wstała, próbując zasłonić ciało. — Nie wiedziałam, że jesteście jeszcze razem… — wyszeptała.
— Nie wiedziałaś? On codziennie wracał do mojego domu. Spał obok mnie. Jadł obiady, które gotowałam. Pieprzył mnie. I ty mówisz, że nie wiedziałaś?
Zofia wybiegła z pokoju, mijając Elżbietę jak cień. Drzwi wejściowe trzasnęły.
Dawid został. Patrzył na nią. Głupio. Bezradnie.
— Myślałem, że… coś się między nami skończyło — powiedział cicho.
— Nie. Ty się skończyłeś. Nie my. — Elżbieta wstała. — Wiesz co? Miałam nadzieję, że dziś wieczorem wypijemy kieliszek wina. Że pogadamy. Że może… wrócimy do siebie. Ale ty wybrałeś tanie perfumy i cudze ciało. Więc teraz ja wybieram siebie.
Zabrała swoją walizkę z przedpokoju. Na chwilę spojrzała na wspólne zdjęcie na komodzie — ich uśmiechnięte twarze na tle jeziora. Miała ochotę je rozbić, ale nie dała mu tej satysfakcji.
Zamknęła drzwi za sobą. Tym razem z trzaskiem.
Tydzień później Elżbieta siedziała w kawiarni z adwokatką. Spokojnie, precyzyjnie omawiała szczegóły rozwodu. Bez dramatów. Bez łez.
Dawid dzwonił. Pisał. Błagał o rozmowę. Mówił, że to był błąd. Że się pogubił. Że syn.
Ale Elżbieta już nie była tą samą kobietą.
Tego dnia, wracając z kancelarii, spotkała znajomą z pracy.
— Elka, co u ciebie? Wyglądasz… inaczej. Spokojniejsza. Silniejsza.
Elżbieta uśmiechnęła się lekko. — Bo jestem. Straciłam męża. Ale odzyskałam siebie.
Wieczorem, siedząc przy stole z Leonem, pomogła mu z matematyką. Potem obejrzeli film. Śmiali się. Bez napięcia, bez poczucia pustki.
Po wszystkim, leżąc w łóżku, Elżbieta spojrzała w sufit. I pierwszy raz od dawna zasnęła spokojnie.
Bez strachu. Bez żalu.
Bo czasem największą siłą kobiety jest to, że potrafi odejść. Nawet gdy całe serce chce zostać.
