Drodzy goście… — głos Elizy rozbrzmiał czysto, a cała sala zamarła.
Ekrany w rogach sali nadal pokazywały scenę sprzed chwili: kobieta z twarzą w bitej śmietanie, roztrzęsiona i upokorzona, oraz panna młoda — spokojna, ale z iskrą w oku.
— Chcę powiedzieć coś, co przez długi czas tłumiłam w sobie. Dziś miał być najpiękniejszy dzień mojego życia. Dzień, w którym kobieta powinna czuć się kochana, wspierana i szanowana. Tymczasem czułam się oceniana, poniżana i sprowadzona do niczego — tylko dlatego, że nie spełniam cudzych oczekiwań.
Jej oczy zaszkliły się łzami, ale głos pozostał niewzruszony.
— Pochodzę z małego miasteczka. Moi rodzice nauczyli mnie uczciwości, pracowitości i godności. Skończyłam studia w stolicy, ciężko pracowałam na swoją pozycję. Nie mam się czego wstydzić. A ta suknia, tak, z falbankami i koronką, to spełnienie marzenia małej dziewczynki. I nie jest mniej wartościowa, tylko dlatego, że nie pasuje do „standardów” kogoś innego.
Wśród gości dało się słyszeć pomruki aprobaty.
Marianna, wciąż z resztkami kremu na twarzy, wstała drżąca. Próbowała coś powiedzieć, ale nikt nie podał jej mikrofonu. Zamiast tego, jedna z cioć Elizy podała jej chusteczkę.
— Dobrze ci tak, Marianno. Nie wszystko kręci się wokół ciebie.
Olivier siedział z głową w dłoniach. Chciał coś powiedzieć, ale Eliza mówiła dalej:
— A jeszcze jedno. Miłość to nie tylko słowa. Miłość to wsparcie, lojalność i obecność. Olivier, zawiodłeś mnie. Gdy potrzebowałam cię najbardziej, milczałeś. I wiem już, że zawsze będziesz milczał.
— Eliza, proszę… nie tutaj, nie teraz…
— Właśnie teraz. Nie chcę zaczynać nowego życia od kompromisów i milczenia. Jeśli dziś nie potrafisz stanąć po mojej stronie, nie uwierzę, że zrobisz to później.
Cisza.
Eliza zdjęła welon i rzuciła go na podłogę. Odwróciła się w stronę swoich rodziców:
— Dziękuję wam za wszystko. Za miłość, cierpliwość i wiarę we mnie. To właśnie znaczy rodzina.
Jej matka rozpłakała się. Ojciec objął ją mocno. Jeden z wujków uniósł kieliszek:
— Za Elizę! Za jej odwagę i za to, że pozostała sobą!
Sala wybuchła oklaskami. Niektórzy wstali. Inni płakali. Nawet orkiestra zaczęła grać spokojną melodię.
Eliza ruszyła w stronę wyjścia, ale zatrzymała ją Kate:
— Gdzie idziesz?
— Zaczerpnąć powietrza. Odszukać siebie.
— Byłaś niesamowita. Jeśli chcesz, chodźmy razem. Albo… poświętujmy po swojemu?
Eliza uśmiechnęła się po raz pierwszy tego dnia.
— Chodźmy.
Przy drzwiach podbiegł do niej chłopczyk z zerwaną z dekoracji stokrotką:
— Dla ciebie, księżniczko.
— Dziękuję, maluszku.
Olivier patrzył za nimi, ale nie ruszył się. Marianna, ścierając z twarzy resztki kremu, syknęła:
— I ty nic nie zrobisz?
— Nie, mamo. Pierwszy raz w życiu wiem, że to ona ma rację.
Wstał i wyszedł bez słowa.
Wieczorem, w małej kawiarni przy cichej uliczce, Eliza i Kate siedziały z kieliszkiem wina. Ciepłe światła, muzyka w tle, śmiech z oddali — wszystko wydawało się z innego świata.
— Co teraz? — zapytała Kate.
— Coś nowego. Coś lepszego. Może inne miasto. Nowy początek. Ale tym razem — na moich warunkach.
— Obiecaj, że to opiszesz. Jesteś niesamowita.
— Obiecuję. Może będzie z tego sztuka teatralna… albo powieść. Tytuł? „Dzień, w którym wcisnęłam teściową w tort.”
Obie wybuchły śmiechem.
Pełnia oświetlała ulicę. Dziewczyna w sukni ślubnej, bez welonu, szła z uniesioną głową. I nikt nie mógł jej powiedzieć, że nie zasługuje na wszystko, co najlepsze.
