Krystyna wyszła z sali operacyjnej i szybkim krokiem ruszyła do swojego gabinetu. Ręce wciąż jej się trzęsły, twarz pokrywał pot, a z oczu mimowolnie płynęły łzy.
— Krystyno Pietrowno, wszystko w porządku? Może czegoś pani potrzeba? — zapytała z niepokojem starsza pielęgniarka Ala, uważnie obserwując ordynator chirurgii. — Proszę tylko powiedzieć!
— Nie, Alu, wszystko ze mną dobrze. Ale dziękuję za troskę! — kobieta próbowała się uśmiechnąć, ale wyszło to dość sztucznie. — Ten pacjent, którego właśnie operowałam. Jak tylko się obudzi, od razu mnie poinformuj. Zgoda?
— Oczywiście, jak pani każe! Może zaparzyć kawę? Albo zamówić obiad z restauracji? Domyślam się, że jest pani wykończona. Operacja była bardzo trudna. Nikt inny by sobie z tym nie poradził, tylko pani. W zasadzie uratowała mu pani życie! Naprawdę podziwiam pani profesjonalizm.
— Nie przesadzaj! — Krystyna nagle się spięła i zaczęła nerwowo pocierać dłonie. — Po prostu wykonałam swoją pracę. Sytuacja była trudna, ale nie krytyczna. Z gorszymi już sobie radziłam!
Ala spojrzała na przełożoną podejrzliwie. Coś było wyraźnie nie tak. Ta kobieta wydawała się teraz zupełnie inna, jakby ją ktoś podmienił.
— Zaparzę pani kawę i przyniosę epikryzę pacjenta z sali trzydziestej drugiej — powiedziała i bez czekania na odpowiedź, Krystyna Pietrowna odwróciła się i niemal pobiegła korytarzem.
Zamknąwszy się w gabinecie, dosłownie opadła na fotel i zakryła twarz dłońmi. Miała ochotę wybuchnąć płaczem, płakać bez przerwy przez godzinę, a może i dłużej…
Jej dusza rozdzierała się na kawałki. To, czego bała się najbardziej, niespodziewanie wtargnęło do jej życia. Koszmary, które dręczyły ją każdej nocy, teraz stały się rzeczywistością. To nie mogło być prawdą! Modliła się do Boga, by już nigdy nie spotkać tego człowieka. Ale los chciał inaczej.
Dziś, w dniu śmierci jej matki, na stole operacyjnym znalazł się jej własny ojciec. Dlaczego właśnie dziś? Dlaczego właśnie ta sala operacyjna? Podczas jej zmiany? Pytań było więcej niż odpowiedzi.
Kobieta wyjęła z szuflady tabletki waleriany i połknęła od razu dwie. W głowie dudniły myśli jak wojenne bębny. Wzięła kilka głębokich oddechów, ucisnęła skronie i wpatrzyła się w monitor komputera.
Do drzwi zapukano. Po chwili weszła Ala, trzymając w ręku filiżankę pachnącej kawy.
— Oddałeś mnie do domu dziecka, a ja odeślę cię do domu starców i niedołężnych! — oznajmiła ojcu energicznie córka.
— Zaparzyłam pani ulubioną, z pianką! — oznajmiła uroczyście starsza pielęgniarka. — A tak, co do pacjenta: zaczyna odzyskiwać przytomność. Parametry są dobre. Myślę, że jego życiu nic już nie grozi.
Krystyna powoli pokiwała głową:
— Doskonale. Znów się udało.
Ala zawahała się, spuściła wzrok i niepewnie zapytała:
— Zna pani tego mężczyznę? To ktoś bliski?
— Skąd ten pomysł? — zapytała surowo Krystyna Pietrowna, patrząc podwładnej prosto w oczy.
— No… zawsze pani walczy o każdego pacjenta, ale dziś w pani działaniach było coś szczególnego… bardzo się pani denerwowała.
— To ci się tylko wydawało! Nie znam tego człowieka. Po prostu ciężki dzień — ucięła kobieta ostro. — Koniec rozmowy. Do pracy!
Wspomnienia uderzyły jak fala…
Dokładnie trzydzieści lat temu, tego samego dnia, zmarła matka Krystyny. Choć dziewczynka miała wtedy zaledwie trzynaście lat, pamiętała każdy szczegół tego koszmaru, który przyszło jej przeżyć.
Przez kilka miesięcy nie mogła dojść do siebie. Każdy dzień przepełniały żal, smutek i niekończące się łzy.
Ojciec początkowo również wydawał się przygnębiony, coś mamrotał pod nosem i praktycznie nie bywał w domu. Krystyna nie zadawała pytań, ale była pewna, że spotyka się z kobietą, o której mama często wspominała. Tak, jej ojciec miał inną.
Babcia twierdziła, że to właśnie zdrady zięcia doprowadziły jej córkę do choroby. Szczegółów Krystyna nigdy się nie dowiedziała, bo serce babci tego nie wytrzymało. Trzy miesiące później dziewczynka straciła kolejną bliską osobę.
Podczas gdy Krystyna przeżywała ogromny ból i żałobę, jej ojciec zdawał się wracać do życia. I szybko stało się jasne dlaczego.
Nie minął rok, a postanowił się ożenić po raz drugi. Ale największym zaskoczeniem było coś innego: nowa żona ojca miała już dwoje dzieci — córkę z pierwszego małżeństwa i syna… z samego ojca Krystyny.
Od dnia, kiedy nowa rodzina ojca wprowadziła się do mieszkania, życie dziewczynki zamieniło się w koszmar. „Brat i siostra” ją ignorowali, ojciec udawał, że nie istnieje, a macocha szukała każdego pretekstu, by ją skarcić i ukarać. Kobieta nawet nie próbowała ukrywać swojej pogardy.
Cicha i spokojna Krystyna robiła wszystko, by zasłużyć na miłość „nowej mamy”. Nie liczyła na to, że będzie kochana tak samo jak Anton i Nastia. Marzyła tylko o odrobinie uwagi, zwykłym uśmiechu lub ciepłym uścisku. Ale się nie doczekała.
Pewnego dnia, gdy skończyła czternaście lat, do jej pokoju wszedł ojciec i obojętnie oznajmił:
— Krystyno, tak się złożyło, że musimy oddać cię do domu dziecka. Tam jest dobrze, spodoba ci się. Dobrzy nauczyciele, dużo dzieci.
— Ale dlaczego? — dziewczynka zalała się łzami i zaczęła drżeć ze strachu. — Co zrobiłam, tato? Za co mnie karzesz? Będę grzeczna, tylko mnie nie oddawaj! Nie chcę tam iść. Proszę!
— Nie mamy pieniędzy na ciebie. Ciocia Zina jest w ciąży. Nie damy rady wykarmić czwórki dzieci. Jesteś już duża, szybko się przyzwyczaisz. I przestań beczeć! I tak mam dość wszystkiego!
Dziewczynka klęczała, błagając ojca i macochę, by nie oddawali jej do domu dziecka. Obiecywała jeść tylko owsiankę, prosić sąsiadów o stare ubrania i nikomu nie przeszkadzać.
Ale jej błagania na nic się nie zdały. Ojciec spakował rzeczy do torby i zawiózł ją tam… do szarego, zimnego, betonowego budynku, który stał się dla niej prawdziwym „więzieniem”.
Stukała w okno, prosiła, krzyczała, płakała. Ale ojciec odszedł, nawet nie odwracając się. Na zawsze. Przez trzydzieści lat nie pojawił się, nie zadzwonił, nie zapytał, co u niej.
A dziś ten człowiek trafił na jej oddział. Pobiły go jakieś opryszki, był na granicy życia i śmierci.
Minęły dwa tygodnie od operacji. Mężczyzna miał mocne zdrowie, więc dość szybko dochodził do siebie. Na codzienne badania Kristina wysyłała kolegów, ale dziś postanowiła odwiedzić pacjenta osobiście. Poczuła, że jest gotowa spojrzeć w oczy człowiekowi, który sprawił jej tyle bólu i cierpienia.
– Jednak przyszłaś – powiedział cicho Piotr Aleksandrowicz, gdy tylko Kristina przekroczyła próg sali. – Myślałem, że nie przyjdziesz. Albo że nie będziesz chciała ze mną rozmawiać.
Kobieta zamarła zaskoczona. Skąd on wie, kim ona jest?
Ojciec, jakby czytał jej myśli, spokojnie kontynuował:
– Wiem o tobie dużo, córko. Nawet jeśli nigdy się tego nie domyślałaś. Na przykład wiem, jak przygotowywałaś się do egzaminów na studia medyczne, jak lubiłaś pomagać nauczycielce sprawdzać klasówki. A pamiętasz, jak wylałaś chłopcu owsiankę na głowę, gdy wyznał ci uczucia?
– Śledziłeś mnie? – zapytała zaskoczona Kristina.
– Zawsze. Byłem nawet na twoim ślubie, stałem za rogiem urzędu stanu cywilnego. Widziałem twoje szczęście i cieszyłem się nim. Jesteś wspaniała. Mądra, silna kobieta. Jestem z ciebie dumny – z ciebie, z zięcia i wnuków!
— Oddałeś mnie do domu dziecka, a ja odeślę cię do domu starców i niedołężnych! — oznajmiła ojcu energicznie córka.
Kristina spojrzała na ojca smutno i chłodno zapytała:
– Myślisz, że obchodzi mnie twoje zdanie? Jeśli tak, to muszę cię rozczarować. W mojej rzeczywistości już cię nie ma.
Piotr Aleksandrowicz uśmiechnął się z goryczą.
– To dlaczego uratowałaś mi życie? Dlaczego o nie walczyłaś? Czemu nie pozwoliłaś mi po prostu umrzeć?
– To moja zawodowa powinność. Nic osobistego.
– Kłamstwo – odpowiedział stanowczo mężczyzna. – Czuję to. Jesteś bardzo zraniona. I wiesz, córko, twoje poczucie sprawiedliwości jest mi znane. Ale uwierz, ja też mam swoją prawdę.
– Nie interesuje mnie twoja prawda! – przerwała mu ostro Kristina.
Ojciec zignorował jej szorstkość i mówił dalej:
– Nie chciałem oddawać cię do domu dziecka. Wierz mi! Ale ciotka Zina nalegała. Nie mieliśmy pieniędzy. Nie mogłem przeciwstawić się jej wymaganiom. A do tego dwóch synów… To było trudne!
– Zamknij się! – wysyczała Kristina. – Miłość rodzicielska mierzy się czynami, nie słowami. Nie potrzebowałam pieniędzy. Potrzebowałam miłości, troski, ciepła. A co zrobiłeś ty?
Piotr Aleksandrowicz milczał i patrzył gdzieś w bok, unikając spojrzenia córki.
– Stałem przed trudnym wyborem – stracić ciebie albo całą rodzinę. Nie chciałem, ale…
– A gdzie teraz jest ta twoja rodzina? – zapytała Kristina z ironią. – Przez dwa tygodnie nikt cię nie odwiedził. Nikt nawet nie zadzwonił, żeby zapytać, jak się czujesz. Gdzie są ci „bliscy”?
Mężczyzna zawahał się na moment, jakby zastanawiał się, czy powiedzieć prawdę.
– Już ich nie ma – powiedział cicho. – A raczej są, ale ja już ich nie potrzebuję. Zina zmarła dwa lata temu, jej córka wyszła za mąż za granicę. Synowie zmusili mnie, bym przepisał na nich mieszkanie, a potem wyrzucili mnie na ulicę. Zostałem z niczym. Mieszkałem pod mostem. Tam pobili mnie jacyś pijacy.
– Co? – Kristina nie mogła uwierzyć. – Jak to możliwe w dzisiejszych czasach? Jak mogłeś być taki łatwowierny?
– Może lepiej by było, gdybym wtedy umarł. Nie powinnaś była mnie ratować.
Kristina spojrzała na Piotra Aleksandrowicza z zakłopotaniem. Dopiero teraz zauważyła, jak bardzo się zmienił: siwe włosy, wychudzona twarz, zgaszone oczy. Człowiek, który kiedyś ją zdradził, teraz wydawał się całkowicie bezbronny.
– Nie musisz się martwić. Życie już surowo mnie ukarało. Za ciebie, za twoją matkę. Chcę tylko powiedzieć jedno: zawsze cię kochałem i zawsze będę kochać.
Kristina nic nie odpowiedziała. Łzy same popłynęły po jej policzkach. Żeby ojciec ich nie zobaczył, szybko wybiegła z sali.
Za tydzień lub dwa Piotr Aleksandrowicz miał zostać wypisany. Ale dokąd pójdzie? Gdzie będzie mieszkać? Czy może pozwolić sobie na to, by wyrzucić go na ulicę?
Zastanawiając się nad tym, Kristina postanowiła porozmawiać z mężem. Ale usłyszała coś zupełnie innego, niż się spodziewała.
– Kochanie, rozumiem twój ból z dzieciństwa. Ale jesteśmy dorośli, czas minął. Nie można żyć przeszłością. Wszyscy popełniamy błędy i mamy prawo do przebaczenia. Czy naprawdę poczujesz ulgę, jeśli zostawisz ojca na ulicy? Czy przyniesie ci to satysfakcję? Nie sądzę. Stań ponad swoją krzywdą!
Kristina wiedziała, że mąż ma rację. Ale wybaczyć i zapomnieć – nie potrafiła.
Po długim namyśle znalazła rozwiązanie, które – jak sądziła – jej odpowiadało.
Następnego ranka przyszła na salę.
– Jak się pan czuje, panie Piotrze?
– Dzięki pani pomocy – świetnie! – odpowiedział mężczyzna.
– Mam dobre wieści. Za kilka dni pana wypiszą.
– Naprawdę? – w jego oczach pojawił się cień smutku. – Rozumiem.
– Ale to nie wszystko. Mówił pan, że nie ma już domu, że nie ma dokąd pójść. Pomyślałam, jak można rozwiązać ten problem.
Twarz ojca rozjaśniła się nadzieją.
– Troszczysz się o mnie, córko?
– Można tak powiedzieć. W końcu trzydzieści lat temu nie wyrzuciłeś mnie na ulicę. Okazałeś przynajmniej odrobinę troski! Oddałeś mnie do domu dziecka, a ja oddam cię do domu spokojnej starości! – powiedziała Kristina z przekonaniem. – Są tam dobre warunki, wielu ludzi w twoim wieku. Będzie wesoło, zgadzasz się?
Mężczyzna zamarł. Nie odrywał wzroku od córki.
– Poradzisz sobie. W końcu jesteś silny, prawda?
Piotr Aleksandrowicz milczał. Kristina, nie czekając na odpowiedź, opuściła salę. Miała ciężko na sercu, ale nie zamierzała zmieniać decyzji. Dlaczego miałaby to robić? Ojciec dostał to, na co zasłużył!
W dniu wypisu Piotr Aleksandrowicz zniknął. Nikt nie wiedział, kiedy i dokąd poszedł. Na pożegnanie zostawił liścik, który przekazano……na co zasłużył.
Kristina nie odwróciła się. Łzy paliły jej oczy, ale szła pewnym krokiem. Każdy jej krok był przesiąknięty bólem, a jednocześnie – ulgą. Nie pragnęła zemsty, ale przebaczenie przychodziło jej z trudem.
Minęło kilka dni. Ojciec rzeczywiście trafił do domu opieki. Kristina pomogła załatwić wszystkie formalności, opłaciła pierwsze miesiące pobytu i zostawiła numer kontaktowy. Ale nie przyjechała już więcej.
W jej duszy jednak coś się zmieniło. Czuła, że podjęła ważną decyzję — nie tylko dla niego, ale i dla siebie. Zamknęła wieloletnią ranę. Może nie do końca ją wyleczyła, ale przestała ją rozdrapywać.
I w tej decyzji — chłodnej, logicznej, ale sprawiedliwej — była cała Kristina. Silna, dojrzała kobieta, która potrafiła przeżyć zdradę, ból i samotność. I pozostać człowiekiem.
— Oddałeś mnie do domu dziecka, a ja odeślę cię do domu starców i niedołężnych! — oznajmiła ojcu energicznie córka.
— Oddałeś mnie do domu dziecka, a ja odeślę cię do domu starców i niedołężnych! — oznajmiła ojcu energicznie córka.
Krystyna wyszła z sali operacyjnej i szybkim krokiem ruszyła do swojego gabinetu. Ręce wciąż jej się trzęsły, twarz pokrywał pot, a z oczu mimowolnie płynęły łzy.
— Krystyno Pietrowno, wszystko w porządku? Może czegoś pani potrzeba? — zapytała z niepokojem starsza pielęgniarka Ala, uważnie obserwując ordynator chirurgii. — Proszę tylko powiedzieć!
— Nie, Alu, wszystko ze mną dobrze. Ale dziękuję za troskę! — kobieta próbowała się uśmiechnąć, ale wyszło to dość sztucznie. — Ten pacjent, którego właśnie operowałam. Jak tylko się obudzi, od razu mnie poinformuj. Zgoda?
— Oczywiście, jak pani każe! Może zaparzyć kawę? Albo zamówić obiad z restauracji? Domyślam się, że jest pani wykończona. Operacja była bardzo trudna. Nikt inny by sobie z tym nie poradził, tylko pani. W zasadzie uratowała mu pani życie! Naprawdę podziwiam pani profesjonalizm.
— Nie przesadzaj! — Krystyna nagle się spięła i zaczęła nerwowo pocierać dłonie. — Po prostu wykonałam swoją pracę. Sytuacja była trudna, ale nie krytyczna. Z gorszymi już sobie radziłam!
Ala spojrzała na przełożoną podejrzliwie. Coś było wyraźnie nie tak. Ta kobieta wydawała się teraz zupełnie inna, jakby ją ktoś podmienił.
— Zaparzę pani kawę i przyniosę epikryzę pacjenta z sali trzydziestej drugiej — powiedziała i bez czekania na odpowiedź, Krystyna Pietrowna odwróciła się i niemal pobiegła korytarzem.
Zamknąwszy się w gabinecie, dosłownie opadła na fotel i zakryła twarz dłońmi. Miała ochotę wybuchnąć płaczem, płakać bez przerwy przez godzinę, a może i dłużej…
Jej dusza rozdzierała się na kawałki. To, czego bała się najbardziej, niespodziewanie wtargnęło do jej życia. Koszmary, które dręczyły ją każdej nocy, teraz stały się rzeczywistością. To nie mogło być prawdą! Modliła się do Boga, by już nigdy nie spotkać tego człowieka. Ale los chciał inaczej.
Dziś, w dniu śmierci jej matki, na stole operacyjnym znalazł się jej własny ojciec. Dlaczego właśnie dziś? Dlaczego właśnie ta sala operacyjna? Podczas jej zmiany? Pytań było więcej niż odpowiedzi.
Kobieta wyjęła z szuflady tabletki waleriany i połknęła od razu dwie. W głowie dudniły myśli jak wojenne bębny. Wzięła kilka głębokich oddechów, ucisnęła skronie i wpatrzyła się w monitor komputera.
Do drzwi zapukano. Po chwili weszła Ala, trzymając w ręku filiżankę pachnącej kawy.
— Zaparzyłam pani ulubioną, z pianką! — oznajmiła uroczyście starsza pielęgniarka. — A tak, co do pacjenta: zaczyna odzyskiwać przytomność. Parametry są dobre. Myślę, że jego życiu nic już nie grozi.
Krystyna powoli pokiwała głową:
— Doskonale. Znów się udało.
Ala zawahała się, spuściła wzrok i niepewnie zapytała:
— Zna pani tego mężczyznę? To ktoś bliski?
— Skąd ten pomysł? — zapytała surowo Krystyna Pietrowna, patrząc podwładnej prosto w oczy.
— No… zawsze pani walczy o każdego pacjenta, ale dziś w pani działaniach było coś szczególnego… bardzo się pani denerwowała.
