Ten dzień zaczął się zwyczajnie — e-maile, spotkania, planowanie budżetu. Po południu asystentka przypomniała mi, że dziś do zespołu dołącza nowy pracownik. Skinęłam głową, zajęta analizą nowego raportu.
Gdy drzwi się otworzyły i wszedł Tomasz, czas na moment stanął w miejscu.
Miał ten sam uśmiech, choć teraz nieco nerwowy, niepewny. W oczach nie było już pewności siebie, raczej cień skruchy. Nie był już tym mężczyzną, który kiedyś mówił mi, że moje marzenia są „przesadą”.
— Anno? — szepnął zaskoczony.
— Witam, panie Pawłowski — podałam mu dłoń formalnie. — Jestem kierownikiem działu. Wprowadzę pana do zespołu i zadań.
Wtedy dotarło do niego. Widziałam, jak jego twarz sztywnieje, jak w oczach miesza się zdziwienie, zawstydzenie i… żal. A ja? Nie czułam już złości. Tylko spokój.
W kolejnych dniach był profesjonalny, ale wycofany. Unikał kontaktu wzrokowego. Trzymał się na dystans. Przy spotkaniach zespołu odpowiadał rzeczowo, ale bez zbędnych słów. Z każdym dniem coraz bardziej przypominał cień dawnego siebie.
Pewnego wieczoru, wychodząc z pracy, spotkałam go przy windzie.
— Anno… możemy chwilę porozmawiać?
Westchnęłam. Nie z frustracji. Z zakończenia.
— Mów.
— Nie wiedziałem, że to ty. Że to ty jesteś szefową… Tego działu, tej firmy. Chciałem tylko powiedzieć, że… przepraszam.
Spojrzałam na niego spokojnie.
— Przeprosiny nie zmieniają przeszłości. Ale mogą coś zmienić w tobie.
Skinął głową. Nie czekałam na więcej. Wsiadłam do windy i zamknęłam rozdział.
Minęły miesiące. Nasz dział rósł w siłę. Firma rozszerzyła działalność, zaczęłam prowadzić szkolenia, występować na konferencjach. Moje nazwisko pojawiło się w rankingu 10 najbardziej wpływowych kobiet w branży.
Pewnego wieczoru siedziałam na kanapie w swoim mieszkaniu. Z różowymi zasłonami. Z ciepłym światłem, zielonymi roślinami i półkami pełnymi książek. Telefon zadrżał. Powiadomienie: „Zostałaś nominowana do nagrody Liderki Roku 2025. Gratulujemy!”
Uśmiechnęłam się. Nie z pychy. Z wdzięczności.
Wdzięczności wobec samej siebie.
W sobotę rano usiadłam z Magdaleną w naszej ulubionej kawiarni. Opowiadała o nowym projekcie, śmiała się szczerze, z błyskiem w oku.
— Wiesz, że jesteś inspiracją? — powiedziała nagle. — Kobiety cię obserwują. Pokazujesz, że da się odbudować życie. Że warto walczyć.
Westchnęłam cicho.
— Gdybym wiedziała, jak ciężko będzie, może bym nie zaczęła…
— Ale zaczęłaś. I nie przestałaś.
— I nie przestanę — odpowiedziałam. — Bo to już nie tylko moja historia.
Magdalena spojrzała na mnie z czułością.
— A co teraz?
— Teraz? Może napiszę książkę. Albo założę fundację dla kobiet po rozwodzie. Chcę dawać dalej to, czego sama nie miałam wtedy.
— Brzmisz jak prawdziwa liderka — zażartowała.
Uderzyłyśmy filiżankami o siebie.
— Za nas. Za każdą kobietę, która kiedyś siedziała sama, złamana, a potem… podniosła głowę.
I wtedy uśmiechnęłam się. Nie maską. Nie po to, by przetrwać. Ale dlatego, że byłam szczęśliwa.
