Andrzej patrzył na chłopca, jakby widział ducha. Chciał coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mu w gardle. W uszach dźwięczało echo ostatniego zdania dziecka: „Ona mówiła, że na pewno mnie znajdziesz…”
— Co ty wygadujesz? — wycedził w końcu. — Kim była ta “ona”? Skąd znasz moją żonę?
Chłopiec otarł nos rękawem cienkiej kurtki i podniósł wzrok. W jego oczach nie było ani krzty dziecięcej naiwności — tylko coś ciężkiego, zbyt dorosłego jak na jego wiek.
— Mówili, że mam czekać… Że przyjdzie pan i mnie zabierze. Że tak obiecał pan Elenie.
Andrzej zadrżał. To imię, wypowiedziane takim tonem, zabolało bardziej niż wszystkie noże świata. Cofnął się o krok, jakby chłopiec go uderzył.
— Elena… — wyszeptał. — Skąd znasz jej imię?
Chłopiec wyciągnął w kierunku Andrzeja zdjęcie — stare, zagięte, ale znajome aż do bólu. Andrzej poznał je od razu. To było jedno z ich wspólnych zdjęć z wakacji — Elena w letniej sukience, uśmiechnięta, szczęśliwa. A obok niej… ten sam chłopiec.
Zrobiło mu się słabo. To niemożliwe. Przecież… Elena nie miała dzieci. Przynajmniej tak mu powiedziała. Ich wspólne życie nie doczekało się potomstwa. Przez lata to bolało. A potem… potem ją stracił. Choroba zabrała ją szybko i bezlitośnie. Nie było czasu na żadne rozmowy. Żadne pożegnania.
— To… niemożliwe — szepnął, kręcąc głową. — To jakiś żart. Kto cię tu przysłał?
Chłopiec wzruszył ramionami.
— Mieszkałem w domu dziecka. Siostra Klara powiedziała, że mama zostawiła dla mnie list. I zdjęcie. Kazała czekać… tutaj. Bo tu pan przychodzi.
Andrzej miał wrażenie, że zaraz upadnie. Złapał się za najbliższy krzyż, jakby szukał oparcia. Serce waliło mu jak młotem. Myśli kotłowały się w głowie.
— Masz ten list? — zapytał nagle.
Chłopiec sięgnął do kieszeni i wyjął złożoną kartkę. Andrzej wziął ją drżącymi palcami. Pismo — znajome, miękkie litery Eleny. Zaczął czytać.
„Andrzeju, jeśli to czytasz, to znaczy, że mnie już nie ma. I że odważyłam się zrobić to, czego bałam się przez całe życie. Prawda jest taka, że mamy syna. Michałka. Owoc naszej miłości sprzed lat. Bałam się ci powiedzieć, bo nie chciałam cię zatrzymać… Bałam się, że mnie znienawidzisz za to, że zataiłam. Ale teraz już nie mogę milczeć. On cię potrzebuje. Jest taki jak ty. Silny. Dobry. Może razem dacie sobie jeszcze szansę. Proszę, nie zostawiaj go. Dla mnie…”
List urwał się nagle, ale Andrzej już nie widział liter. Oczy miał pełne łez.
Spojrzał na Michała. Chłopiec siedział cicho, patrząc na niego niepewnie.
— Michał… — powiedział wolno, jakby próbował oswoić to imię. — Jesteś… moim synem?
Chłopiec skinął głową. Tylko tyle. Ale dla Andrzeja to wystarczyło. Podszedł i uklęknął przy nim. Objął go, mocno, jakby chciał nadrobić te wszystkie stracone lata.
W ciszy cmentarza nie było już tylko chłodu i śmierci. Pojawiła się też nadzieja. Cicha, delikatna… ale prawdziwa.
— Chodźmy stąd, synu. Czas wrócić do domu.
