Kiedy żona Sławy była w ostatnim miesiącu ciąży, jego matka podarowała przyszłej wnuczce pikowaną kołderkę. Larisa Dmitrijewna uwielbiała szyć, to była jej rozrywka. Kocyk był lekki, puchowy, uszyty z kolorowych kawałków materiału, a ponieważ spodziewali się dziewczynki, na wierzchu naszyła motyla z zygzakowatymi skrzydłami. Podchodząc do drzwi mieszkania syna, Larisa Dmitriewna wcześniej wyjęła z torby prezent, aby od razu zrobić wrażenie na młodej parze.
— No proszę… Zobaczcie, jak się dla was postarałam. Kilka miesięcy szyłam! Tylko nie pierzcie w pralce, bo puch się strzępi, lepiej dajcie mi, sama wyprę. Tak jest już czysta — z dumą wręczyła synowej swoje dzieło, oczekując najwyraźniej pochwały lub choćby jakiegokolwiek podziękowania.
— Dziękuję, mamo, bardzo ładne — powiedział z uśmiechem Sława, przyjmując od matki zimową czapkę i rękawiczki i pomagając jej zdjąć płaszcz.
Tania, tak miała na imię synowa, tylko wymamrotała coś spuchniętymi ustami i nie patrząc na koc, rzuciła go na szafkę. Jej brzuch był już tak ogromny i wysoki, że bez problemu można było postawić na nim cały tacę. Trzymając go co chwilę jedną ręką, potem drugą, Tania chodziła po mieszkaniu jak kaczka, z kwaśnym wyrazem twarzy, dając wszystkim do zrozumienia, jak bardzo jest jej ciężko i że lepiej jej nie ruszać. Była bardzo opuchnięta, policzki miała okrągłe jak jabłka, a nogi przypominały dwie niezniszczalne kolumny. Lekarze stwierdzili, że to obrzęki. Larisa Dmitriewna starała się traktować synową ze zrozumieniem i cierpliwością, wszystko między nimi było w porządku, a teraz jest taki trudny okres, że trzeba trochę zwolnić, robić przerwy… Larisa Dmitriewna przybrała współczującą minę, dając Tani do zrozumienia, że wszystko rozumie, sama jest kobietą.
— Ciężko ci, prawda? Późna ciąża, Taneczka, czego chciałaś. Czterdzieści lat to już wiek na rodzenie… Ostatnie dziecko urodziłam w wieku trzydziestu pięciu lat i też miałam ciężki poród. Przez cały pierwszy miesiąc miałam temperaturę pod czterdzieści stopni — doszło do zapalenia nerek, w moczu znaleziono białko. Najprawdopodobniej kateterem wprowadzono infekcję. No, opowiadałam ci.
— Tak, już dziesięć razy — odparła dość ostro Tanya.
— Tanya! — ostrzegł ją Slava i spoglądnął winnie na matkę.
Tanya kapryśnie wydęła usta i powoli skierowała się w stronę pokoju:
— Idę się położyć. Niech już urodzi, nie mogę się doczekać.
— Nie zwracaj na nią uwagi, ma nerwy, prawie nie sypia — usprawiedliwił żonę Sław.
— W porządku, w porządku, rozumiem — machnęła ręką Larisa Dmitriewna i nagle rozpromieniła się: — A oto mój złoty chłopiec! — i objęła swojego najstarszego, jedynego wnuka. — Dlaczego tak długo nie wyszedłeś powitać babci?
— Kończyłem grę, babciu. Tata dał mi swojego laptopa — odpowiedział chłopiec, ocierając twarz o brzuch babci.
Babcia chichotała, ponieważ wnuk łaskotał ją.
— Ojej, co to za wysypka na twojej policzku? — zaniepokoiła się Larisa Dmitriewna, przyglądając się uważnie wnukowi.
— To jakaś alergia — odpowiedział Slava. — Przeżyje, nie umrze.
— No cóż — babcia zacisnęła usta — macie ogromną odpowiedzialność.
Fedia pociągnął babcię za rękę, a ona rzuciła w biegu:
— W płaszczu masz czekoladę, Sław, wyjmij ją dla Fedenki. Tylko nie wiem, czy mu można… Co tu robicie? Żyjecie? W szkole wszystko w porządku?
— Tak sobie — odparł wnuk, unikając nieprzyjemnego tematu.
— Och! A dlaczego? — dociekała babcia, przechodząc do kuchni i sadzając obok siebie wnuka.
— Nudno, oto dlaczego. Same lekcje, lekcje i nic ciekawego. A chłopcy się biją.
— Ach tak! — Larisa Dmitrievna uniosła ironicznie brwi. — Ale przecież ty, Fedenka, też nie jesteś w tym gorszy.
— Tak, nie mów — potwierdził ojciec, nalewając wodę do czajnika elektrycznego — nie ma miesiąca, żeby nas nie wezwali do szkoły.
— Dlaczego się bijesz, Fied? — ponownie, tym razem poważnie, poruszyła brwi babcia.
— Oni zaczęli — upierał się chłopiec.
Z pokoju krzyknęła Tatiana:
— W pierwszej klasie nie był taki, a w drugiej jakby ktoś go zaczarował! Do czego prowadzi nie szczera pochwała, mniej trzeba go nazywać „złotym”!
„Ależ ona ma uszy, — pomyślała z irytacją Larisa Dmitrijewna, — i do czego to nawiązuje? Tylko ja nazywam go „złotym”… Czy to znaczy, że nie kocham Fedię szczerze?”.
Sława szybko zamknął drzwi kuchenne i znów spoglądał winnie na matkę. Larisa Dmitriewna nie dała się oszukać – znała swojego syna jak własną kieszeń, od pierwszego spojrzenia potrafiła stwierdzić, kiedy kłamie, boi się, martwi się lub po prostu chce do toalety. Pewnie się pokłócili! Ale to nie jej sprawa, niech sami sobie radzą. Postanowiła zmienić temat.
— Sław, gdzie powiesiłeś ten obraz, który przywiozłam z morza? Chcę zobaczyć, jak wygląda. Myślałam, że powiesiliście go w kuchni — jest przecież z owocami. Specjalnie wybrałam w pomarańczowych kolorach, pasujących do waszego kącika.
Sława zawisł z jednorazową torebką herbaty nad kubkami.
— Tak, my to, mamo… Jeszcze nie powiesiliśmy. Jakoś nie doszło nam do rąk.
— W ciągu czterech miesięcy nie doszło?! No dalej! Przecież masz gwóźdź, oto on, już wbity, wystaje bezpański. Przynieś go tutaj, zaraz przymierzymy — zażądała Larisa Dmitriewna — obraz jest ładny, namalowany olejem, doda wam świeżości.
— Sami! — krzyknął ostro, jakby go użądliło, Sława. Larisa Dmitriewna wyraźnie wyczuła w jego głosie kłamstwo i zakłopotanie. Spojrzała na syna ze zdziwieniem.
— Później, mamo — wyjaśnił pojednawczo Sława. — Schowałem ją gdzieś, ale nie pamiętam gdzie. Trzeba poszukać. Dodać ci zimnej wody do herbaty, żeby nie była gorąca?
Larisa Dmitriewna skinęła głową i w tym momencie do drzwi rzucił się Fedia.
— Mama mnie woła!
Larisa Dmitriewna spojrzała z niepokojem na plecy syna.
— Sław… — zapytała cicho, korzystając z nieobecności wnuka — wszystko w porządku?
— Tak, tak, mamo, wszystko w porządku.
Sława postawił przed matką herbatę i otworzył paczkę ciastek, a potem przypomniał sobie, że na górnej półce, z dala od wzroku syna, leżą „rafaelki”, i też je wyjął.
— Chciałem cię prosić — za tydzień wyjeżdżam w delegację, tylko na trzy dni. Jeśli Tania zacznie rodzić w tym czasie, pomożesz?
— Ależ skąd! Wezmę to na swój rachunek! Bez problemu. I zaopiekuję się Fedią. A oto i on!
Wrócił przygnębiony Fedia. Bez radości wziął ciastka. Na stole leżała nietknięta czekoladka babci. Fedia z jakiegoś powodu spojrzał na nią z urazą. Larisa Dmitriewna zaczęła ją rozpakowywać.
— Nie, nie będę. Mama powiedziała… — tu spojrzał dziwnie na ojca — mama powiedziała, że słodycze tylko po normalnym posiłku.
— To ja przygotuję, pomogę pani mamie! — zerwała się Larisa Dmitriewna, ciesząc się, że może być naprawdę użyteczna.
— Sama! Nie trzeba nic gotować! — krzyknęła przeraźliwie na całe mieszkanie Tatiana i zakaszlała z wysiłku — tam, khe-khe, są mrożone frytki, podgrzeję je i będzie.
— O Boże… — wyrwało się Larisa Dmitriewna i w myślach dokończyła: „Czy to nie stąd ta alergia, że karmią dziecko jakimś śmieciem?”.
Larisa Dmitriewna czuła, że młodzi coś przed nią ukrywają, a intuicja podpowiadała jej, że ma coś wspólnego z tym, co się dzieje. Podzieliła się swoimi przemyśleniami z mężem.
— Nie przejmuj się tym — poradził mąż — kobieta w ciąży nie panuje nad swoim umysłem. Urodzi i się uspokoi.
— Nie, ja przecież nie zrobiłam im nic złego, prawda, Sasza? A może ja tego nie zauważam?
„Widujecie się dwa razy w miesiącu, kiedy tylko masz czas”.
„A może Tania ma nam za złe, że mało pomagamy? Kiedy Fedia był jeszcze mały, wspomniała mi mimochodem, że inne babcie pomagają dzieciom, a ona wszystko robi sama, bo nie ma takich babć. I co mam zrobić? Rzucić nauczanie z tego powodu? […]
