Jestem nauczycielem klasy 9. Nie wymienię szkoły, chcę tylko opowiedzieć moją małą historię, która przywróciła moją wiarę w dobro. Miesiąc temu zauważyłem, że podczas dużej przerwy (20 minut) połowa mojej klasy opuszcza szkołę i gdzieś idzie. Wracają prawie blisko dzwonu. “„Ku dig go!”!” Zgadłem. Wśród tych, którzy wyjeżdżali, byli głównie faceci, więc nie miałem wątpliwości, że miałem rację.
Jednak – oto dziwność – po powrocie z nich wcale nie pachniał jak kurier. Zastanawiałem się, dokąd zmierzają „moje” dzieci i postanowiłem pójść za nimi niezauważalnie.
Jakie było moje zdziwienie, gdy odkryłem, że przychodzą do nieznanej starszej osoby, otaczają go, ostrożnie kładą na ławce w pobliżu szkoły i karmią to, co przynieśli ze sobą. Ktoś nalewa mu gorącą herbatę z termosu, ktoś wyjmuje tacę z puree ziemniaczanym i kotletami. Okazało się, że nie ma wielkiego pieca, nad którym moi faceci objęli patronat!
Ratują go przed łobuzem, wydając na niego wszystkie kieszonkowe. Jestem mężczyzną, ale płaczę, patrząc na nich. Tego samego dnia poszedłem do dyrektora naszej szkoły i przekonałem ją, aby zabrała tego mężczyznę do nas jako strażnika. Dzięki obojętności facetów bez wielkiego pieca dostałem nie tylko pracę, ale także dach nad głową. Jestem dumny z „moich” dzieci